Archive for the ‘Prasa podziemna’ Category

MRKS TYGODNIK CDN GŁOS WOLNEGO ROBOTNIKA
WARSZAWA 16.2.1989 Nr. 258
Murzyn zrobił swoje…

Dawno już chciałem poruszyć tę przykrą sprawę, ale koledzy z redakcji, którzy mają znacznie dłuższy staż w MRK „S”, nie godzili się na to i nic dziwnego, przecież dotyczy to w rezultacie ich osobistych przeżyć…

W Warszawie od początku stanu wojennego przytłaczającą większość akcji, które określano jako „aktywność związkową’, była dziełem ludzi z MRK „S”. Ta rzeczywiście robotnicza struktura bez przesady stanowiła wykonawcze ramię konspiracyjnego Regionu Mazowsze. Potwierdza to również działanie SB, która tutaj wciskała swego agenta Miastowskiego w celu zniszczenia najaktywniejszego ogniwa Regionu. Pomimo aresztowań MRK „S” nie dał się jednak rozbić, struktura przetrwała wszystkie burze, chociaż wielu ludzi odeszło nie wytrzymując ciągłego napięcia i zagrożenia. Aby nie rozwodzić się dużo, wymienię tu najpoważniejsze akcje wykonane przez MRK „S” :
– uwolnienie postrzelonego i aresztowanego Janka Narożniaka,
– radio „Solidarność”,
– wmurowanie na Pl. Piłsudskiego naprzeciw Grobu Nieznanego Żołnierza tablicy, poświęconej pamięci górników poległych w kopalni Wujek,
– największe i najbardziej widowiskowe akcje ulotowe,
– akcje jednoczesnego malowania napisów na murach w całym mieście,
– wykonywanie i trzymanie na wszystkich demonstracjach i uroczystościach transparentów z hasłami dotyczącymi „Solidarności”.

MRK „S” nie otrzymywał funduszy z Regionu, a źródłem niezbędnych przecież pieniędzy był druk, transport i kolportaż wydawnictw podziemnych. Jedyną kwotą jaka została wyasygnowana z pieniędzy związkowych było 120 USD, które MRK „S” otrzymał na zakup spray-ów do malowania napisów na zlecenie RKW z okazji 1 maja 88 r.

Prawie wszyscy aktywni działacze MRK „S” zostali powyrzucani z pracy, a ich wielokrotne starania o przyjęcie do różnych przedsiębiorstw kończyły się fiaskiem. Prawie wszyscy też przeszli areszty, więzienia i bicie przez policję. Wielu do dnia dzisiejszego nie może prowadzić normalnego życia rodzinnego i praktycznie rzecz biorąc ukrywa się.

MRK „S” był bardzo cenną struktura w regionie Mazowsze, co chyba nikogo nie dziwi. Do czasu…
Wszystko odmieniło się, gdy doradcy, których większość mieszka właśnie w Warszawie, uznali, że trzeba wykonać zwrot, wyciszyć „Solidarność” i przesterować ją na kurs ugody. Zmiana nie była raptowna i dokonywała się stopniowo, na raty, początkowo więc trudno ją było dostrzec. Proces rozpoczął się prawdopodobnie już w 1986 r., a jego ukoronowaniem było zainspirowanie oświadczenia RKW-Mazowsze z 13. XII. 1987 r., które nawoływało działaczy „Solidarności” do legalnej pracy w samorządach i klubach politycznych w celu zawarcia z rządem paktu antykryzysowego, pomijając milczeniem kwestię walki o Związek.

MRK „S” jako struktura wyspecjalizowana w czynnej walce konspiracyjnej, okazał się niepotrzebny. Murzyn zrobił swoje….
Wszystko jest możliwe na tym najpiękniejszym ze światów, aliści, ludzi, którzy w każdym swym wystąpieniu wypowiadają setki słów na temat moralności, etyki, chrześcijaństwa, humanizmu, demokracji i zwykłej solidarności, powinno to do czegoś zobowiązywać…

Z kolegami z MRK „S” nie próbowano nawet przeprowadzić poważnej rozmowy, że są niepotrzebni musieli dowiadywać się na raty z niecierpliwych gestów rozmówców, którzy zawsze się gdzieś spieszyli, z urywających się kontaktów. Po „warszawce” zaczęły krążyć plotkarskie epitety, przytaczam tu niektóre z nich: DZIWKARZ, PIJAK, ZDEGENEROWANY ROBOL lub UBEK. Wszystko dobywało się więc w stylu charakterystycznym dla grupy wzajemnej adoracji, gdzie zainteresowanemu nie stawia się konkretnych zarzutów, natomiast „obrabia mu się tyłek” za plecami.

Poglądy jak wiadomo ludzie mają różne, nawet na temat stylu pracy środowisk niezależnych, dobrze jest więc gdy mogą je prezentować publicznie. Aby stało się tak w praktyce, MRK „S” musiał w ubiegłym roku wymówić redakcji własnej gazety. przypomnę co zaczęto pisać potem w CDN-GWR: 1/ rzucono hasło odtwarzania „Solidarności” w zakładach bez oglądania się na czyjekolwiek przyzwolenia, 2/ apelowano do wszystkich działaczy aby przystąpili do likwidacji sprzeczności i nieporozumień w strukturach zakładowych, 3/ wyrażono we własnym imieniu votum nieufności dla RKW Mazowsze za dopuszczenie do rozpadu „Solidarności” w Warszawie, 4/ postulowano przeprowadzenie wyborów w Regionie, 5/ domagano się od RKW rozliczenia finansów związkowych.

Wszystko to niesamowicie zbulwersowało ugodową „Warszawkę”. Tygodnik Mazowsze nie podjął rzeczowej dyskusji, lecz przystąpił do histerycznej akcji w stylu Trybuny Ludu.
Kiedyś zwrócono Leninowi uwagę na konieczność zareplikowania na artykuł Kautsky’ego . Lenin na to – „ A po co? Kautsky nam też odpowie, trzeba będzie znów replikować. Należy nawymyślać Kautsky’emu od renegatów i zdrajców klasy robotniczej. Wtedy wszyscy zrozumieją, o co chodzi”.

Czyimi więc uczniami są redaktorzy TM?. W swojej gazecie wydrukowali następujące epitety pod adresem MRK „S”: „ubecka robota”, „bolszewicka akcja’, „sojusznicy czerwonego”, „przeciwnicy Wałęsy” itp.

Tak oto pewne kręgi warszawskiej inteligencji pokazały robotnikom jak powinna wyglądać „kultura polityczna”. Dziwnie jakoś, zaśmierdziało przy tym pospolitym kołtunem. Jan Kalemba

MRK „S” – Międzyzakładowy Robotniczy Komitet Solidarności
RKW – Regionalna Komisja Wykonawcza ( Z. Bujak & spółka)
TM – Tygodnik Mazowsze – gazetka flagowa RKW Mazowsze, protoplasta dzisiejszej GW
Jan Narożniak – działacz NSZZ „Solidarność” regionu Mazowsze, w 1980 r. został aresztowany pod zarzutem ujawnienia tajemnicy państwowej – brał udział w rozpowszechnianiu tajnej instrukcji Prokuratora Generalnego PRL, zatytułowanej Uwagi o dotychczasowych zasadach ścigania uczestników nielegalnej działalności antysocjalistycznej i zalecającej nowe metody walki z opozycją. Po wprowadzeniu stanu wojennego Jan Narożniak ukrywał się. 26 maja 1982 został zatrzymany na Żoliborzu przez patrol ZOMO i postrzelony przy próbie ucieczki. Trafił do szpitala na ulicy Banacha. 7 czerwca został wykradziony, mimo wzmocnionej ochrony MO, ze szpitala przez działaczy MRK”S”. Jego ucieczka była jedną z najbardziej spektakularnych akcji podziemnej Solidarności. Narożniak ponownie się ukrywał, tym razem skutecznie – ujawnił się dopiero po amnestii, jesienią 1983.

STOSUJĄ ULGĘ DLA MAŁOLATÓW OSWIADCZENIE

W dniu 27.09.1984r. ok. godz. 20 po rzuceniu słoiczka z farbą w kierunku radiowozu uciekłem w kierunku domu. Przeskakując przez płotek ogradzający kwietnik uderzyłem nogą raniąc sobie nogę poniżej kolana. W domu założyłem prowizoryczny opatrunek. Ponieważ noga mnie bolała 28.09. rano udałem się do przychodni przy ulicy Sienkiewicza. Po opatrzeniu rany wróciłem do domu, przebywając w nim ze względu na bolącą nogę.

Około godziny 15 usłyszałem dzwonek w drzwiach. Podczas otwierania drzwi zostałem nimi uderzony a następnie wepchnięty do swojego pokoju, po czym do pokoju wszedł dzielnicowy wraz z trzema funkcjonariuszami w cywilnych ubraniach. Po sprawdzeniu tożsamości i pobieżnym obejrzeniu pokoju zostałem odprowadzony na komendę DUSW przy ulicy Grunwaldzkiej, gdzie przystąpiono do przesłuchania mnie.

Jeden z przebywających tam funkcjonariuszy w mundurze oświadczył, że to na powitanie i uderzył mnie w szczękę w ten sposób, że przeleciałem przez stojące obok krzesło. Następnie kopnął mnie kilkakrotnie w plecy oraz żołądek. Zacząłem wymiotować. Wtedy dwóch innych funkcjonariuszy w mundurach śmiejąc się wytarli mną wydzieliny oświadczając, że na milicji musi być ład i porządek. Następnie wepchnęli mnie do łazienki. Wpadając tam uderzyłem twarzą o ścianę. W łazience starłem ze siebie wymiociny oraz zmyłem krew płynącą z rozbitego nosa. Po pewnym czasie zabrali mnie stamtąd i z pomocą kopniaków w pośladki i uda doprowadzili mnie powrotem do pokoju przesłuchań. Tam popchnęli mnie na krzesło stojące pod ścianą zaczęli dalsze przesłuchanie. Po każdej odpowiedzi bili mnie pięściami i rękami po twarzy oświadczając, że i tak stosują ulgę dla małolatów.

Po pewnym czasie wróciła ekipa przeprowadzająca rewizje w moim domu. Podejrzewając moją współpracę z podziemiem rozpoczęli następną turę pytań. Kazali mi wstać z krzesła i jeden z milicjantów kopnął mnie w skaleczoną nogę. Na oświadczenie, że ta noga mnie boli, kazał mi podwinąć nogawkę, a zobaczywszy bandaż uderzył mnie pałką w zranione miejsce. Gdy z bólu spadłem z krzesła uderzył mnie jeszcze kilkakrotnie starając się trafić zranione miejsce. Następnie klęknął mi kolanami na piersi przytrzymując moje ręce. W tym czasie inny z przebywających tam milicjantów szarpnięciem zerwał bandaż rozrywając też ranę. Po chwili podnieśli mnie sadzając na krześle i rozpoczęli dalsze przesłuchania.

Gdy nie mogłem na któreś z pytań odpowiedzieć podchodzili do mnie łapiąc mnie za włosy i bijąc moją głowa o ścianę. Ponieważ po kilkukrotnym uderzeniu z ust i z nosa od nowa zaczęła płynąć krew, przerwali przesłuchanie i podstawili mi papier do podpisania. Nie wiem co to był za papier, ale podpisałem, ponieważ nie mogłem wytrzymać zadawanych mi ciosów. Odprowadzając mnie do celi oświadczyli, że i tak wrócę bo muszę zlizać krew, która pozostała na dyżurce.

Następnego dnia rano doprowadzono mnie do prokuratora Zbigniewa Tuczapskiego. Gdy oświadczyłem, że byłem bity, otrzymałem odpowiedz, że za mało dostałem bo mogę usiedzieć na krześle, gdyby on przesłuchiwał to bym wyjechał nogami do przodu. Więcej już przesłuchiwany nie byłem.

Ponieważ noga zaczęła mi puchnąć i sinieć tego dnia tj. 29.09. po południu zawieziono mnie na pogotowie przy ulicy Traugutta. Po opatrzeniu rany, zgłosiłem lekarzowi, że mam uszkodzona szczękę, guzy na głowie oraz siniaki na rekach i nogach. Eskortujący mnie wypchnął mnie na korytarz, skuł z tyłu ręce i odprowadził do radiowozu marki „Nysa”. Następnie popchnął mnie do samochodu. Ponieważ ręce miałem skute z tyłu nie mogłem przytrzymać się ręką drzwi lub poręczy. Wobec tego milicjant złapał mnie za nogi i wrzucił do środka zatrzaskując drzwi. Następnie w szybkim tempie samochód ruszył z miejsca. W tym czasie podnosiłem się z podłogi i od tej jazdy upadłem w kierunku drzwi uderzając głowa o poręcz siedzenia. Po wyjeździe na ulicę kierowca wykonał kilka ostrych zakosów po ulicy, śmiejąc się, że im głową karoserie rozmontuje. Po przywiezieniu mnie na komendę DUSW przy ul. Grunwaldzkiej wprowadzono mnie na dyżurkę gdzie zostałem uderzony trzykrotnie pięścią w twarz abym nie zapomniał, że znajduje się na komendzie, a następnie odesłany do celi.

Przez następny dzień to znaczy niedziele, dano mi spokój, a w poniedziałek 01.10.84 przekazano mnie do aresztu przy ulicy Świebockiej 1. Na prośbę doprowadzenia mnie do lekarza nie uczyniono tego, tłumacząc, że jeszcze kości trzymają się kupy a więc nie ma potrzeby.

Po około 2 tygodniach przekazano mnie z aresztu śledczego do WUSW we Wrocławiu. Podczas przekazywania mnie do tamtejszego aresztu, milicjant pełniący służbę spytał się konwojentów czy to ten malarz. Gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź uderzył mnie pięścią w twarz, a gdy upadłem, kilkakrotnie kopnął mnie noga w żołądek i klatkę piersiową. Potem zapytał czy już wszystko oddałem, a gdy powiedziałem, że pozostał mi tylko bandaż na nodze, zerwał mi go wraz ze strupem mówiąc, że mógłbym się na nim powiesić, a następnie złapał mnie za włosy i pchnął w kierunku celi dodając przy tym kilka kopniaków na przyspieszenie. Milicjant, który to uczynił pełnił służbę na dyżurce aresztu WUSW.

Przez okres dwóch tygodni, gdy tam przebywałem byłem kilkakrotnie doprowadzany do oficera śledczego. Za każdym razem na dyżurce i po drodze byłem bity i kopany. W jedna stronę dlatego, abym sobie przypomniał o wszystkim, a z powrotem, abym nie zapomniał co było mówione. Dwukrotnie, gdy wchodziłem do oficera śledczego pokrwawiony na twarzy po pobiciu, powyższy oficer śmiał się, że ja zamiast przez drzwi zrobiłem pomyłkę i wchodziłem przez ścianę. A, że ściana się nie otwiera, wobec tego takie chodzenie musiało być dla mnie bolesne. Natomiast on mnie nie bił i to co się dzieje poza jego pomieszczeniem wcale go nie interesuje i nie będzie sobie tym głowy zawracał.

Po zakończeniu śledztwa w dniu 01.11.84 podczas przekazywania mnie z powrotem do aresztu śledczego na pożegnanie zostałem jeszcze raz pobity. Ze względu na to, że nie posiadam ojca użalili się nade mną, pokazując na czym polega tzw. ojcowska ręka bijąc mnie i kopiąc do tego stopnia, że przez okres ok. 2 tygodni nie mogłem ugryźć chleba, wyjść na spacer, ani też utrzymać cokolwiek w rekach, ponieważ włożyli mi palce na krawędzi szuflady a następnie jeden z milicjantów dwukrotnie kopnął w szufladę. Po doprowadzeniu mnie do aresztu zostałem zbadany przez lekarza. Zgłosiłem mu o rękach i szczęce. W odpowiedzi jakiej udzielił mi lekarz dowiedziałem się, że jedzenie mogą mi przeżuwać koledzy i karmić mnie łyżką, te sprawy go nie interesują.

Od czasu przeprowadzenia przesłuchań miewam zawroty głowy a także krótkotrwałe zaniki pamięci, a także zacząłem się jąkać. Często też bolą mnie uszy. Kilkakrotnie też stwierdziłem, że wypadają mi przedmioty trzymane w palcach a potem przez dłuższą chwilę miewam skurcze palców. Przy zgłaszaniu się do lekarza często nie zostaje do niego doprowadzony, natomiast gdy już się do niego dostanę zbywa mnie słowami mówiąc, że to przejdzie na moje dzieci, a wtedy o tym zapomnę. Dlatego też nie podpisałem zakończenia śledztwa, ponieważ nie wpisano do akt zgłaszanych przeze mnie oświadczeń.
Bogdan Dariusz, pseud.. Sybis

Autor powyższego niedatowanego Oświadczenia, które wyszło spoza więziennych murów, urodził się w 1967 roku, zamieszkuje we Wrocławiu przy ul. Chemicznej 5/12 do chwili aresztowania uczył się zasadniczej szkole zawodowej przy ZNTK we Wrocławiu. W dniu 15.01.1985 został skazany na karę 15 miesięcy wiezienia i przebywa w ZK w Strzelinie. Wraz z nim skazani zostali; Bronisław Orańczyk, ur. 1965r. zam. Wrocław, ul. Ukryta 15/5 – na 1 rok oraz Dominik Szymański, ur. 1967r. zam. Wrocław, ul. Sępa Szarzyńskiego 64/27 – na 1 rok – przebywają w więzieniu w Strzelinie.
Oświadczenie Bogdana Dariusza przesłaliśmy do Prokuratury Wojewódzkiej we Wrocławiu, Pana Prezydenta Miasta, do Wrocławskiej Kurii Metropolitarnej, Komitetu Obrony Praw Człowieka na Dolnym Śl.., Dyrekcji ZSZ przy ZNTK oraz inicjatorom Ruchu bez Przemocy.
Domagamy się od Pana Prokuratora wszczęcia śledztwa w powyższej sprawie, ukarania winnych i natychmiastowego uwolnienia maltretowanego chłopca i jego kolegów. Redakcja.

Na dziś i jutro !

 

Komitet Oporu Społecznego –KOS – 11 października 1987 r. Nr. 17(125)

 

Światła małego cmentarza

 

Przy ulicy Wałbrzyskiej, wtopiony w nowe osiedle Służew nad Dolinką, znajduje się niewielki cmentarz. Założono go na przełomie XIX i XX wieku. Chowano tu przez lata mieszkańców okolicznych wiosek: Ursynowa,  Wolicy, a potem osiedla nowych domków wybudowanych w latach trzydziestych.

 

Do wojny zapełniono mniej więcej jedną czwartą cmentarza. Wielka zmianę przyniosła druga wojna światowa. Już  we wrześniu 1939 pochowano na tym cmentarzu 493 rozpoznanych i 1224  nierozpoznanych żołnierzy WP i osób cywilnych – ofiar nalotów i bombardowań broniącej się Warszawy. Po powstaniu warszawskim doszły groby  39 rozpoznanych i 43 nierozpoznanych żołnierzy AK pułku „Baszta”.

 

Ale jest jeszcze jeden powód, aby uważać ten mały cmentarz za miejsce szczególne warte zatrzymania w naszej narodowej pamięci.  Jak ujawnił Światło po swojej ucieczce na Zachód, działaczy  AK i  generałów WP skazanych na śmierć rozstrzeliwano (czy raczej mordowano sposobem NKWD strzałem w potylicę) na Rakowieckiej, a następnie nocą grzebano na małym cmentarzu na krańcach Mokotowa.

 

W początkowym okresie destalinizacji, gdy  ludzi tych zrehabilitowano, zezwolono żonie jednej z ofiar na ekshumację,  przy której była obecna. Ekshumowano jej męża  właśnie z cmentarza na ul.   Wałbrzyskiej. Grób znajdował się w jego tylnej części.

 

Tam, gdzie prawdopodobnie chowano ofiary zbrodni stalinowskich, są już  nowe groby. Tylko samotny krzyż w kącie cmentarza zdaje się czuwać nad bezimiennymi grobami.

 

W dniu święta zmarłych powinniśmy objąć naszą narodową pamięcią także i to miejsce, kryjące być może, bo całkowitej pewności nie mamy jeszcze, kości takich ludzi jak choćby Emil Fieldorf-  „Nil”, rozstrzelany w 1952 r. Niech kwiaty i światło pod krzyżem  świadczy, że ich  także, jak ofiar Katynia – nie zapomnimy.

 

Solidarność Walcząca nr 23/167 29 listopada – 13 grudnia 1987 r.

Tekst podpisany K.W. może służyć nam jako wzór, wystarczy wstawić inne nazwisko , ( Anna Walentynowicz lub Andrzej Gwiazda, inne lokalne) zmienić ogólnie, z dniem dzisiejszym datę i reszta będzie w znakomitej zgodzie z prawdą, z teraźniejszością.

Za kilka dni będzie rocznica aresztowania Kornela Morawieckiego, (9 XI. 1987 r.) zróbmy mu tym wpisem  adres .

Naród ma prawo być Wolnym. Naród ma obowiązek moralny być wolnym. Wolność jest owocem ciągłego wysiłku, pracy, bólu, krwi ludzi którzy tworzą Naród. Gdy trzeba, także i walki. Śpiewamy „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” , a więc czujemy, że nie jesteśmy wolni. Kornel to czuje bardziej może niż ktokolwiek z nas i bardziej niż ktokolwiek z nas czuje obowiązek moralny sprzeciwu, że tak dalej być nie może. I ten sprzeciw realizuje. Kornel nas zawstydza. Jest chodzącym wyrzutem sumienia, widomym znakiem tego, że można żyć inaczej, bez kłaniania się cezarowi. Kornel jest zaprzeczeniem polityka, który raz się podlizuje, drugi raz grozi, potem coś obieca, odwoła, przekręci, skłamie. Kornek nie nadaje się na dyrektora, urzędnika, działacza partyjnego czy związkowego. Nie potrafi zdradzić swych ideałów, sprzedać ich, zamienić na awans, pieniądze czy wygodne życie. W każdym ustroju byłby moralnym opozycjonistą, sprzeciwiającym się wynaturzeniom władzy, a co dopiero w naszym ustroju, który w istocie swojej jest jednym wielkim zaprzeczeniem ładu społecznego, jest jednym wielkim łotrostwem.

Zarzuca się Kornelowi głupotę polityczną, choćby w sprawie manifestacji ulicznych. Ale tu Kornel stale mówi: przecież mamy prawo okazywać publicznie to, co czujemy, swoją aprobatę albo sprzeciw. To jest święte prawo każdego człowieka ! Nazywanie Kornela terrorystą stanowi podstawę do wytoczenia potwarzy procesu o zniesławienie. Jest to ohydne oszczerstwo z najgorszych lat stalinizmu, gdy komuniści mordowali najlepszych ludzi, przypinając im etykietkę bandytów, „wrogów ludu”. Wszyscy, którzy znają Kornela, wszyscy Jego uczniowie-studenci, dla których wykładał i których egzaminował na Politechnice Wrocławskiej mogą potwierdzić Jego ogromny szacunek i życzliwość dla każdego człowieka. Kornel nie mógł się zmienić od tamtych czasów.

Czy Kornel jest radykałem? Gdyby tylko jeden procent Polaków był przeciwny rządom grupy ludzi nazywających siebie komunistami, to już nie można by nazwać Kornela radykałem, a przecież przeciwników tej władzy jest więcej niż zwolenników. Kornela można nazwać szaleńcem, ale sądzą tak tylko ci, którzy nie maja sumienia. Dla wszystkich nas odwaga Kornela, tak, po prostu odwaga nazywania zła złem, a dobra dobrem, jest zawstydzająca.

Kornela aresztowano. Jeszcze jeden dowód, że w tym kraju można być wolnym tylko w podziemiu albo w więzieniu. Władcy, którzy bezczelnie przyznają, że reprezentują mniejszość, uwięzili naszego brata Polaka, syna tej ziemi, który nie uciekł za granicę, nie poddał się i nie wyszedł z podziemia. Który uczy nas, jak kochać tę Polskę, jak o Nią walczyć, jak być człowiekiem. Od 42 lat w tym kraju najlepszych synów Narodu, potencjalnych przywódców morduje się, prześladuje, więzi, poniża, odbiera im szacunek społeczny. Tu tkwi przyczyna całego dna gospodarczego.

Kornel jest jednym z tych, którzy przełamali państwowy monopol na kreowanie nazwisk. Zrobił to sam, bez „windy” partyjnej czy kościelnej. I tego mu nie mogą wybaczyć samozwańczy politycy. Kornel jest wśród nas. Odtąd nie zaśpiewam „Ojczyznę wolna racz ….” Jeśli we własnym sumieniu nie będę mógł powiedzieć, że walczę, nie zwalając na Pana Boga, o tę wolną Ojczyznę i o Kornela. K.W.

Dodam jeszcze do poprzednich „wpisów” oznaczonych „smutne spotkanie” trzeci czynnik, poza cenzura, przemilczaniem, Kłamstwa : -w piśmie: Solidarność Walcząca nr 2/197 23 stycznia – 5 luty 1989r: OŚWIADCZENIE

Władysław Frasyniuk w wywiadzie udzielonym w dniu 10.01. 1989 r. rozgłośni Radia Wolna Europa, w części dotyczącej spotkania z Andrzejem Gwiazdą we Wrocławiu stwierdził, że po pierwszej krytycznej uwadze A. Gwiazdy na temat Lecha Wałęsy połowa uczestników spotkania natychmiast opuściła sale, natomiast pozostali tak ostro przeciwstawiali się prelegentowi, że ten musiał zmienić swoje zdanie.

W przeciwieństwie do W. Frasyniuka byłem obecny na spotkaniu z A. Gwiazdą w Duszpasterstwie Ludzi pracy przy kościele św. Doroty. Tłok był tak wielki, że nie mogłem dostać się do środka Sali i w ciągu całego spotkania stałem w drzwiach – dzięki czemu dokładnie widziałem, czy ktoś wchodził lub wychodził z Sali w czasie prelekcji.

Stanowczo stwierdzam, że W. Frasyniuk w swoim wywiadzie dla RWE kłamał – bowiem jego relacja dotycząca przebiegu spotkania z A. Gwiazdą całkowicie mija się z prawdą, na co zresztą są dowody w postaci zapisów magnetofonowych.

Wrocław, 10.01.1989 r. Prof. Dr hab. Romuald Nowicki

Podobne w treści oświadczenie, dotyczące dwóch spotkań A. Gwiazdy na Uniwersytecie Wrocławskim, wpłynęło do redakcji od inż. Wojciecha Myśleckiego.

Dwutygodnik „Solidarność Walcząca ” Nr 1/145 z 4-18 stycznia  1987r zamieszcza wywiad  Kornela Morawieckiego -szefa SW,  z „gazetą”warszawki, w ktorym mamy dowód na stosowanie  cenzury  !

W III dekadzie listopada ub. R. gazeta Regionu Mazowsze „Przegląd Wiadomości Agencyjnych” (PWA) przeprowadziła wywiad z przewodniczącym Solidarności Walczącej Kornelem Morawieckim. Redakcja przesłała własne pytania i tylko na te pytania otrzymała pisemne odpowiedzi. Wywiad ukazał się w 41 numerze PWA, 14.XII.86. Niestety – okrojony. Nie było dwu pytań i istotnych dla całości wywiadu odpowiedzi oraz niektóre z pytań zostały przeredagowane (w drobniejsze zmiany nie wnikamy). Naszym Czytelnikom
i Czytelnikom PWA przedstawiamy pełny tekst tego ciągle aktualnego wywiadu. (Tytuł: za redakcją PWA, opuszczone pytanie zaznaczymy *)

WCIĄŻ TRZEBA IŚĆ …

P* – Jak ocenia Pan sens i skuteczność powoływania jawnych struktur „Solidarności”?
O – Należało próbować, ale poważniej i konsekwentniej. W oświadczeniach Wałęsy i powołanej przez niego TR „S” zabrakło zachęty a nawet  polecenia  do tworzenia jawnych struktur w regionach i zabrakło stwierdzenia o potrzebie konspiracji. A pierwsze wywiady Lecha wręcz taką potrzebne negowały. Potem przyszło opamiętanie. W sumie zrobił się spory zamęt. Jest jednak ruch, Zycie.

P – Jakie mogą być pozytywy i negatywy wyjścia na jawność?

O – Trzeba iść nie czekać. Cała ta inicjatywa będzie sukcesem, jeżeli z tych, którzy nie działali, nie działają i nie będą działać w podziemiu uda się zbudować jawną strukturę mini „S”. I niech ten półlegalny Związek nie czeka na łaskę władzy, ale niech stara się swą aktywność wymusić na władzy to, żeby albo zaczęła z nimi rozmawiać, albo go zamykać. A podziemie ma trwać i chwilowo mniej się bać, lecz głębiej knuć. Poszerzać kolportaż, umacniać struktury. Nagorzeje natomiast byłoby gdyby podziemie miało się ujawnić w Radach, a jawne Rady tak się zakonspirowały, żeby o nich słychać nie było.

P* – Co sądzi Pan o konfliktach kompetencyjnych czy dotyczących taktyki między TKK a  R ”S”? Czy nie powielają one konfliktu SW i RKS na dolnym Śląsku?

O – Na wewnątrz wszystko wygląda cacy. Jednak łudzą się ci jawni działacze, którzy myślą, że bez oddania się sprawie organizowania Związku na powierzchni, bez narażania się na tym polu, podporządkują swoim politycznym celom i taktyce cała podziemną „S”. Mogą ją przytłumić tylko, że potem komuniści pozwolą im na jawna działalność w PZPR i PRON.

RKS – to podziemny Związek Zawodowy w regionie. SW – to organizacja społeczno-polityczna, która chce by ten Związek mógł działać legalnie i której celem jest niepodległa Rzeczpospolita Solidarna i obalenie komunizmu. Konflikty między SW i RKS a pośrednio TKK są sporami dwu braci wygnanych z ojcowizny: starszego, który upomina się o swoją morgę i młodszego, któremu idzie o całość. Tu o takim sporze można mówić, bo podziemna i jawna „S”, jak deklarują dążą do tego samego. A że jawna działalność będzie odciągać ludzi z podziemia? To się okaże. Ludzie wybiorą, co zechcą. Ja, choć cenie każdego, kto służy Polsce i „S” to zawsze powiem, jeśli masz tutaj i teraz wolny wybór pomiędzy podziemną „S” a jawną –wybierz pozdziemną, a między podziemną „S” a SW – wybierz SW.

P – Jak tę „trójwładzę” ( TKK, TR „S”, Wałęsa i dodatkowo SW) odbierają zakładowi działacze „S” i jaki to będzie maiło wpływ na funkcjonowanie Biura „S” w Brukseli?

O – Zakładowi działacze „S” mają ewentualny problem dwuwładzy: TKK plus Wałęsa i TR „S” plus Wałęsa. Chyba, że jakiś działacz jest członkiem SW, ale wtedy można mu powiedzieć sameś chłopie chciał…

O Biurze brukselskim nie mam zdania – SW nie miała od niego jak i od TKK żadnej pomocy. Jako członek „S” obawiam się, że zagraniczne związki zawodowe po trudno czytelnej akcji „ujawniania się” „S” mogą obciąć moralną i rzeczową pomoc.

P – Jaki jest stosunek SW do podziemnego RKS Dolnego Śląska? Czy są jakieś formy współdziałania?

O – Chciałbym, żeby RKS był nawet gdyby we Wrocławiu miała powstać jawna rada „S”. We dwójkę raźniej. Są kontakty kolportażowe i personalne. My przedrukowujemy lub streszczamy w naszej prasie oświadczenia RKS.

P – Jaki jest Pana stosunek do TKK i TR „S”? Czy SW jest organizacją niezależna także od władz Związku, a łączy je z nimi jedynie Nazwa i cel działalności?

O – Mój – życzliwy. Ale chciałbym wiedzieć, jaki jest to tych związkowych ciał stosunek Wałęsy i Kuronia, Bujaka i Frasyniuka – to ciekawsze i ważniejsze.

SW jest organizacja niezależną. Z władzami Związku łączy nas rodowód, nazwa i cel: „Solidarność – tak!”

P – Jaką strategię działania ma w obecnej sytuacji SW?

O – Bez zmian. Robić to samo, tylko lepiej. A w pierwszym roku jawnej II „Solidarności” utworzyć terenowy Oddział SW w Kijowie.

P – Pozostał Pan już jedynym człowiekiem w podziemiu, który działa pod własnym nazwiskiem. Jak Pan to znosi, jakie są tego koszty życiowe i psychiczne? Dotychczas wszyscy działacze, którzy w jakiś sposób ujawnili się podkreślali uciążliwość tej formy działania.

O –  Nie jedynym. W podziemiu działa pod własnym nazwiskiem wiceprzewodniczący MKS w stoczni Gdańskiej z sierpnia 80 – Andrzej Kołodziej. Jego podpis widnieje pod dokumentem porozumień Gdańskich. Dziś A. Kołodziej jest przewodniczącym SW – Oddział Trójmiasto. Po grudniu 81 został skazany na 2,5 więzienia za rzekomą próbę ucieczki na Zachód. Wyrok odsiedział w całości w Czechosłowacji. Po powrocie do Trójmiasta SB zaczęła mu deptać po pietach, zszedł, więc do podziemia, trafił do SW. Andrzej jest ode mnie prawie 20 lat młodszy i decyzja trwania w podziemiu kosztuje go więcej niż mnie. Co tu zresztą mówić o kosztach? Mój zysk polega na tym, że większość swego czasu i sił mogę przeznaczyć na walkę o wolna Polskę. Uciążliwość – rzecz względna. Ta forma działania ma swoje wady i zalety. Np. wadą jest, że łatwo można się znaleźć w więzieniu, zaletą, że się w nim nie jest.

P – Czy zmierza Pan ukrywać się, aż do zwycięstwa? Jakie musiałoby być to zwycięstwo?

O- Do wpadki. Zwycięstwa, gdy uda się je wymodlić, wyśnić, wywalczyć – a niektórym z nas doczekać – nie trzeba będzie tłumaczyć. Jak nie trzeba było tłumaczyć Listopada 1918 i nawet Sierpnia 1980. I wcale nie musi to być jakieś ostateczne zwycięstwo – takiego nie ma. Prawda i dobro, sprawiedliwość i Solidarność są jak horyzont – gdy do nich idziesz, gdy się zbliżasz, odsłaniają się i odsuwają. Nie dojdziesz, lecz idź. Warto.